Beata Anna Polak, Tomasz Polak Śmierć. Kryteria filozoficzne 1 – egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski Kwestie: Kwestie: 1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci.
Download ReportTranscript Beata Anna Polak, Tomasz Polak Śmierć. Kryteria filozoficzne 1 – egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski Kwestie: Kwestie: 1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci.
Slide 1
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 2
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 3
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 4
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 5
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 6
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 7
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 8
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 9
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 10
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 11
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 12
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 13
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 14
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 15
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 16
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 17
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 18
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 19
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 20
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 21
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 22
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 23
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 24
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 25
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 26
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 27
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 28
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 29
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 30
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 31
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 2
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 3
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 4
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 5
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 6
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 7
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 8
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 9
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 10
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 11
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 12
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 13
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 14
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 15
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 16
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 17
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 18
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 19
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 20
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 21
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 22
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 23
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 24
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 25
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 26
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 27
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 28
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 29
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 30
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA
Slide 31
Beata Anna Polak, Tomasz Polak
Śmierć. Kryteria filozoficzne 1
– egzystencja wobec śmierci / doświadczenie klęski
Kwestie:
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
Kwestie:
1’ strategii radzenia sobie z bliskością śmierci przez ludzi bezpośrednio nią dotkniętych i ich
najbliższych – w szerokim spektrum powiązań z kryzysowymi wyzwaniami: śmiertelnej
choroby, nagłego wypadku czy też dobrowolnego odebrania sobie życia;
2’ rysujących się w ramach tych strategii napięć czy wprost sprzeczności między unikaniem a
przyjmowaniem własnej klęski / czegoś nie-chcianego – aż po śmierć jako koniecznie do
ludzkiej egzystencji przynależną rzeczywistość jej kresu;
3’ Krisis / kryzysu i sądu, którym śmierć jest dla ludzkiej egzystencji w każdym jej momencie i
możliwą świadomość takiego sądu.
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
Dwie strategie wobec umierania / śmierci:
strategia wyparcia;
strategia przyjęcia do wiadomości tego, co nieuchronnie nadchodzi, i działania otwartego
wobec tego procesu: bliskości i konieczności śmierci.
Swoista „ekonomia”, a raczej anty-ekonomia czegoś, co można nazwać
„ekonomicznościami różnych prędkości” czy perspektyw, lub – sterowania dystansem.
Chodzi właśnie o stworzenie dystansu względem samego kryzysu i utrzymanie go.
Generalnie liczy się ekonomia najkrótszej perspektywy, czyli doraźnego poradzenia sobie,
pobieżnego, a zarazem oddalenia bezpośredniego problemu, lub załatwienia go na
możliwie najbliższym, czyli najprostszym poziomie.
Wprost: ucieczka przed bezpośredniością wyzwania, przed którym stajemy, kiedy śmierć
zbliża się namacalnie i nieuchronnie, odczytywanego spontanicznie jako coś
(bezwzględnie) nie-chcianego, jako klęska.
Być może przyczyna powszechności tej strategii jest najpierw czysto biologiczna.
Biologii nie obchodzi możliwy do ogarnięcia ludzką świadomością daleki cel egzystencji ani pozytywnie brany – czyli pomyślność najdalej perspektywiczna, ani tym bardziej
negatywność doświadczeń.
Nie obchodzi jej też zapewne akt wolności jako akt egzystencjalny, ale działanie
bezpośrednie, najbliższe, bezpośrednia reakcja – także negatywna: odrzucenie, wyparcie
tego, co jest „nie do przyjęcia”.
Skierowany przeciw czemuś takiemu afekt, aż po agresję i idącą za nią próbę zniszczenia
zagrożenia / przyczyny cierpienia / klęski (z mordem włącznie).
Powszechność takiego działania pojmowana jako argument pozytywny (większość ma
rację) – generuje swoiste „pole” doświadczeń i objaśnień.
W tym polu ludzie próbują umieścić usensowianie i w ramach tego usensowiania
pojawiają się pytania także takie, jak a może to jednak dobrze, że tak się dzieje, że się
problem oddala, czyli wypiera – argumentacja oscylująca między: „prawda byłaby
bezpośrednio zabójcza”, do: „wtedy daje się łatwiej żyć”.
Na bieżąco to działa, jako strategia obronna przed załamaniem, utratą nadziei itp.
Są to pytania jak najbardziej logiczne, uprawnione, sensowne, tyle że trzeba o nich
wiedzieć, że są pochodną założenia, które otrzymujemy wraz z polem wytworzonym przez
strategię unikania trudnych wyzwań przez nas samych i przez wielu wokół nas.
Kiedy sobie z tego zdamy sprawę, sensowność takich pytań można zakwestionować.
Czym w istocie jest „strategia wyparcia”, o której tu mowa?
Specyficznym połączeniem w odbiorze rzeczywistości elementów „bliskiego realizmu”
(percepcji prawie bezpośredniej i prawie nie zniekształconej) i oddalenia.
To, co w obrazie świata, własnego doświadczenia osobistego czy społecznego, doznań,
oczekiwań itd. niepożądane, zostaje oddalone, a to, co pożądane, zbliżone.
Dokonuje się to tak naturalnie lub też płynnie (a jeśli skokowo, to jest to przeskok
„błyskawiczny” i przez to niezauważany), że ten, kto „fantazmatyzuje” rzeczywistość, sam
nie rejestruje zniekształcenia jej pełnego i bezpośrednio realnego obrazu.
Skutek jest taki, że obraz wydaje się nadal w pełni realny, gdyż obejmuje bezpośrednio
dostępne elementy potwierdzające jego realność. Świat nim objęty wydaje się logiczny –
wszystko funkcjonuje tak, że nie ma powodu wątpić w prawidłowość własnej percepcji i w
związku z tym w logikę wynikających z niej działań.
By zniekształcenie czyjegoś własnego obrazu świata powstałego w wyniku takich
procesów zostało zarejestrowane, i by można było odnieść się krytycznie do tegoż obrazu,
potrzeba czynnika zewnętrznego, który go „wybudzi” z dotychczasowego zamknięcia w
fantazmacie.
Jak wykreślać granice między „dobrym” i „złym” fantazmatem?
Jak wykreślić granicę między fantazmatem a nie-fantazmatem?
Trudność polega na tym, że te granice muszą być płynne, być może są tylko liniami
urojonymi, wytaczanymi „operacyjnie”, doraźnie i kontekstowo dla objaśnienia pewnych
zależności, doświadczanych w konkrecie.
Może są one do wytyczenia tylko na takiej zasadzie, jaką stosujemy w odniesieniu do
teorii i hipotez – tzn. według tego, która teoria czy hipoteza najlepiej objaśnia lub sprawdza
się doświadczalnie.
Warunkiem jest możliwie pełna komunikacja między osobą umierającą a opiekującymi się
nią – wtedy można nazwać realne potrzeby, np. potrzebę rozmowy, wyjawienia swoich
dylematów, słowem osoba umierająca może ujawnić i objaśnić całą swoją realną sytuację
egzystencjalną i emocjonalną.
Wyparcie tej sfery odbiera umierającym (i towarzyszącym im w umieraniu) takie
możliwości. To jest powód, dla którego warto demistyfikować fantazmaty powstające w
takich sytuacjach (czy też fantazmaty w ogóle – o ile „odrealniają” naszą egzystencję w
tak deprecjonujący potrzeby chorego sposób).
Warto to czynić także i tym bardziej dlatego, że przynajmniej część z tych fantazmatów
działa wieloznacznie: na jednym polu wydają się przynosić ulgę: „jeszcze nie jest tak źle”;
na innym przez odmowę nazwania istoty bólu fizycznego i psychicznego i zastosowania
dostępnych i realnych sposobów łagodzenia go lub nawet usuwania, niepotrzebnie i
zazwyczaj też niepomiernie zwiększają cierpienia umierających.
Co to znaczy demistyfikować?
To kolejna zależność od wspomnianej już płynności i wyznaczania linii urojonych.
Oznacza np. próby objaśniania ich struktury i pola działania.
Ważne jest tu samo określenie zakresu pola, bowiem pozwala uchwycić na nasze
potrzeby punkt, w którym wyzwanie zbliżającej się śmierci łączy się ze strukturami
fantazmatycznymi wyobraźni i praktyki osobistej i społecznej.
Zobaczmy to na przykładzie stosunku do podawania bardzo cierpiącym fizycznie chorym
morfiny.
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
•
Założenie: morfina uzależnia
•
Pole: uzależnienie to patologia
•
Wnioski: unikać morfiny
•
Skutki: nieuśmierzony ból
Sami wychodzimy poza pole
Założenie wyprowadzamy
poza logiczności w obrębie
pola
Punktem krytycznym na drodze do takiej demistyfikacji jest sprawa odniesienia do tego,
co jest odczuwane jako niesprawiedliwy, niezasłużony ból, porażka życiowa, wręcz klęska,
aż po śmierć – która w większości wypadków, a zwłaszcza wtedy, kiedy uznawana jest za
„przedwczesną” traktowana jest jako klęska bezwzględna – klęska samego życia.
Demistyfikacja możliwych struktur fantazmatycznych musi się więc zacząć od pytań o
samo to odniesienie do tego, co w życiu (własnym lub cudzym) nieudane, co gotowi
jesteśmy uznać za porażkę lub wręcz klęskę.
W ocenie własnego życia trudno uniknąć odniesienia do tak czy inaczej oczekiwanego
ideału.
Chodzi o „wyobrażenia oczekiwanego” umieszczane na różnych poziomach czy też w
wielu wymiarach życia – począwszy od najprostszych oczekiwań zdrowia i komfortu
fizycznego, przez różne postaci komfortu moralnego, osobistego i społecznego, poczucie
„dobroci” czy też „właściwości” tego, co się na życie składa, i co je wyraża, a zwłaszcza
własnych oczekiwanych i faktycznie podejmowanych decyzji, aż po zupełne scalenie
wszystkiego, czym życie to jest.
Próby ułożenia z tych oczekiwań jednolitego i wspólnego dla wszystkich obrazu są
skazane na niepowodzenie. Można próbować opisywać te z nich, które są najczęstsze,
najbardziej oczywiste, które wydają się wszystkim wspólne – tworząc w ten sposób
pewien „uogólniony” obraz standardowych ludzkich oczekiwań.
Jednakże kto idzie taką drogą, trafia mianowicie prędzej czy później na sytuacje, do
których nic z owego uogólnionego opisu przyłożyć się nie da.
Pojawia się wtedy pytanie, czy poza dostępnym nam konkretem życia jest coś, do czego
odnoszą się takie oczekiwania i czy ich spełnienie mogłoby przyjść stamtąd?
Specyfika religijnego sposobu myślenia i mówienia o ludzkiej egzystencji.
Wrażliwość religijna wiąże się ze wspomnianym oczekiwaniem „ideału”. Jej specyfika
wyraża się w czymś, co można nazwać „presją happy endu”.
Religijne interpretacje życia uważają się za dobre / właściwe / prawdziwe, jeśli mogą
zapewnić tych, dla których są przeznaczone, że ich historia skończy się dobrze z punktu
widzenia ich własnych oczekiwań. To zapewnienie koncentruje się w pojęciu „zbawienia”
(przynajmniej w jego potocznym rozumieniu) i w religijnych pojęciach pokrewnych.
Presja, o której mowa, jest zazwyczaj tak wielka, że język religijny jest gotów dla niej
przeczyć bezpośredniemu doświadczeniu człowieka lub przynajmniej pomniejszać jego
znaczenie w stosunku do zawartej w samym tym języku obietnicy – inaczej mówiąc sam
wytwarza specyficzne i silne postaci fantazmatu, przedstawiającego się jako „realność
zupełna – lub nawet „więcej niż zupełna”, bo powiększona o to, co transcendentne, a
zatem niedostępne bezpośrednio w zwyczajnym ludzkim doświadczeniu świata.
Chodzi jednak o taki sposób mówienia o realnych doświadczeniach (własnych i cudzych),
który (prawie bezrefleksyjnie) zakłada, że są one czymś małym i przejściowym w stosunku
do tego, co jest oczekiwane.
To w „oczekiwanym” miałoby być wszystko, czego nie ma w już dotykanym. Tak
wzmocnione oczekiwania wyznaczają perspektywę transcendencji. Przyszłość jest wtedy
z zasady ważniejsza niż to, co już jest.
Musi chodzić o przyszłość w znaczeniu najmocniejszym: o przyszłość, o ile pozostaje ona
przyszłością, a więc, o ile nie przychodzi.
To taka przyszłość karmi oczekiwania, które bez niej musiałyby umrzeć, pozostawiając
nas wtedy – tak się wydaje – z całą biedą tego, co jest.
Czy wśród znanych nam ludzkich oczekiwań są tak oczywiste, że powinny być
przyjmowane przez wszystkich i wyrażane dla wszystkich?
Czy istnieje choćby jedno takie oczekiwanie, które można by (lub nawet trzeba) przypisać
wszystkim, bez potrzeby pytania każdego z osobna o zdanie w tej sprawie?
Odpowiedź brzmi: nie.
W stosunku do wszystkich oczekiwań, wszystko jedno, czy standardowych i wspólnych,
czy też wyrażanych bardzo indywidualnie i osobno, konkretne życie, które komuś
przypada, zawsze jest nieudane.
Tylko my sami możemy wiedzieć o „udaności” bądź nie naszego życia, bo tylko my sami
wiemy tak naprawdę, do czego życie to przykładamy, a i to może zostać przez nas
samych w każdym momencie naszego życia odwołane.
Nie da się oczekiwać tego, że uchroni się ono przed klęską.
Lepiej oczekiwać, że się nie uchroni.
Ten, kto rozumie, czym może być oczekiwanie klęski, ten zyskuje / odzyskuje możliwość,
którą „pozytywne” oczekiwania mu odbierały lub co najmniej przesłaniały: możliwość
przeżycia własnego życia jako naprawdę i zupełnie własnego – to jest: wolność.
Ostrzeżenie przed możliwymi fatalnymi skutkami bezwzględnego
wyróżnienia wolności.
Im bardziej ufasz swojej wolności, tym prędzej popełnisz błąd. Jeśli
zaufasz jej bez reszty, popełnisz błąd nieuchronnie.
Jednak jest błąd nierównie większy niż choćby największy błąd wolności.
Jest nim rezygnacja z wolności w imię nie popełniania błędów.
Wybór wolności, która nie ucieka przed swoimi realnymi skutkami, może
być i prawie zawsze jest wyborem tragicznym: oznacza realną zgodę na
własną klęskę. Odruchowo burzymy się wobec takiej możliwości.
Jednakże i tu wzburzenie, odrzucenie takiej możliwości i unik daje
doraźną korzyść usuwając coś niepokojącego, ale zarazem nie pozwala
uchwycić czegoś, co istotnie należy do realności ludzkiej egzystencji.
Poza wszystkimi pozytywnymi cechami człowieczeństwa kryterium bardziej od nich
bezwzględne i w swojej strukturze negatywne: zdolność wybrania przez człowieka własnej
klęski.
Podkreślmy: zdolność wybrania, a nie np. przyjęcia klęski nieuchronnej. Nie akceptacji dla
katastrofy, nieszczęścia, błędu czy cudzego lub własnego złego wyboru, ale: świadomego
i wolnego wybrania czegoś, co wybierającemu może odebrać wszystko i nie dać nic.
„Podstawowe możliwości są dwie: odnosić się wprost do całości (to nie znaczy: myśleć o
śmierci, ale odmawiać wartości temu sposobowi życia, który chce za wszelką cenę żyć, i
nagie życie bierze za swoją miarę, a to znaczy „świat” i życie w nim), lub nie odnosić się, tzn.
uciekać przed nią i zamykać tym sobie swoją najbardziej podstawową możliwość.” (Jan
Patočka)
Śmierć jako krisis – sąd, jakim jest sama obecność śmierci (a nie o obecność
jakiegokolwiek sądzącego podmiotu – ludzkiego czy boskiego).
Po tym, czy i jak śmierć na kimś ciąży (lub nie ciąży), po tym, czy i jak od niej ucieka (lub
nie), czy i jak wypędza ją z własnego życia (lub nie), po tym, czy ku niej wybiega (czy nie),
możemy rozpoznać, czy i jak ktoś taki zdaje sobie sprawę z najbardziej fundamentalnych
właściwości swojego życia – przede wszystkim zaś z miejsca w nim wolności (a z nią
wszystkich podstawowych relacji: do siebie samego, drugiego, świata i jakiejkolwiek
wielkości w świecie doświadczalnym czy poza nim).
W każdej chwili stoimy wobec śmierci – i otwarta w ten sposób możliwość nie jest w
żadnym sensie (przykrym) dodatkiem do tego, że żyjemy, ale tym wymiarem naszej
sytuacji, który pozwala sięgać do jej jądra, ale też odwracać się od niego: pozwala ujawnić
wszystko, co dla życia jest istotne, albo przeciwnie, może stać się powodem, dla którego
wszystko, co dla naszego życia jest istotne, zostanie przez nas samych zatarte i przykryte
czymkolwiek / byle czym, co odwraca uwagę od nie przyjętej wtedy możliwości
zobaczenia całości własnej egzystencji.
Śmierć jest tym stanem i miejscem czyjejś drogi, w którym każdy jest najbardziej sobą.
Powiedzmy to najpierw zupełnie naiwnie: nie mogę już stać się niczym więcej, niż tym,
czym jestem w śmierci, moje życie jest wtedy ostatecznie całe – jest (już) wszystkim,
czym za moją sprawą realnie mogło się stać.
W śmierci człowiek jest też najbardziej bezsilny wobec siebie samego i tego, czym się stał:
jego życie się wypełniło, ale on sam nie może już tej pełni zachować (pielęgnować) – nie
ma nad nią władzy. Jest tak, ponieważ śmierć – choćby była naprawdę wielkim
zwycięstwem czyjegoś człowieczeństwa / wolności – jest zarazem kresem możliwości
człowieka i znakiem jego ostatecznej bezsilności wobec siebie samego.
Pytanie o miejsce, z którego wszystko, co spotykamy i co nas spotyka, okaże się do
przyjęcia – jak można na nim stanąć?
Odpowiedzią jest miejsce śmierci jako to jedyne, na którym każdy staje zupełnie i tylko
jako on sam i tak właśnie może odnieść się do wszystkiego, co nie jest nim.
Miejsce to jest w każdym momencie obecną dla nas możliwością. I jest to możliwość
rzeczywiście „całościowa” – jej „całościowość” dochodzi do głosu w zderzaniu się w niej
dwu (pozornych) sprzeczności:
1’ to jest możliwość wyjścia poza (wszystko, co – jako życie – okazało się w ogóle
możliwe); ale takiego wyjścia poza,
2’ które całe konsumuje się w teraz – nie ma / nie może już sięgać do czegokolwiek
poza teraz.
Jądro pytania o śmierć jako miarę istnienia.
Doświadczenie życia (na każdym poziomie: bardziej lub mniej subtelnym) pokazuje, jak
bardzo pociągają nas w śmierci te dwa aspekty:
1’ że jest (przybliża swoją faktyczność) nieuchronnie;
2’ że nas wpycha w nicość.
Nicość tę możemy próbować „wypełniać” tylko „materiałem” pochodzącym sprzed granicy
życia, a przecież zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od tego, z jaką powagą i siłą
dokonuje się takie wypełnienie (może ono mieć nawet wysoką sankcję wiary w życie
wieczne i związanych z nią wyobrażeń) dokonując go nadal bynajmniej nie wiemy, co jest
tam.
Otwarte źródło gotowości na niespodziewane, które – przyjęte – stawia nas wobec pełni
tego, co z naszego teraźniejszego miejsca wyda się wprawdzie pustką „nienazwania”, a
co w istocie wcale taką pustką nie musi być.
Szansa: dotknięcie nicości jako nicości – a nie jako męczącej pustki, którą chce się zaraz
czymś zapełnić.
Czy sam fakt decyzji o takim dotknięciu, a więc zgoda na nicość poza granicą naszego
życia jako na nicość, a nie jako na „coś do wypełnienia”, nie zmienia w sposób decydujący
czegoś istotnego w teraz naszego życia?
Kolejnym etapem jest być może taki rodzaj otwarcia na ową nicość, które już z zasady jest
zgodą na to, że to, na co się otwieramy, jest, i że jest w samym swoim jądrze
niespodzianką. Można to powiedzieć nieco (z pozoru) paradoksalnym skrótem: bez
względu na to, czym jest – jest. Samo nasze otwarte odniesienie do nicości i pustki tam,
także i właśnie kiedy nie próbujemy zapełniać jej czymkolwiek, odkrywa jej zaskakujące i
niespodziewane znaczenie.
Pierwszym skutkiem tej zmiany jest, że zostaje przełamana trwoga przed
wyeliminowaniem (nas) z tego co jest – przed wepchnięciem w nicość.
Życie „nie mamione ułudą ulgi” lokuje się bowiem poza tym niszczącym rodzajem
fantazmatu, poza jego polem, branym dotychczas za samo życie. W ten sposób otwiera
się na teraz, także na teraz śmierci, która zaczyna wreszcie w ten sposób przynależeć do
życia.
Fantazmat ulgi od umierania i śmierci wyprowadza umieranie i śmierć poza życie.
umieranie i śmierć
JA
życie
Realność (zdekodowany fantazmat) wprowadza umieranie i śmierć w życie.
JA