Składały się na nie

Download Report

Transcript Składały się na nie

Święta Bożego
Narodzenia – tradycja
i zwyczaje w regionie
dolnego Sanu.
WIGILIA…
Z okresem Bożonarodzeniowym wiążę się
największa ilość przeróżnych zwyczajów.
Obfituje w nie zwłaszcza dzień wigilijny. Dzień
ten określano w miejscowym narzeczu
skróconym nieco brzmieniem-wilia.
Słowo to niejednokrotnie oznaczało także
posiłek wigilijny. Jednakowoż większość
tutejszych mieszkańców nazywało wigilijną
kolację pośnikiem. Tak jest zresztą po dzień
dzisiejszy.
Dzień 24 grudnia należał bowiem do najbardziej
pracowitych.
Zwyczaje tego
dnia ująć można w trzy grupy.
Pierwsza obejmuje zajęcia i przesądy
dnia. Drugą grupę stanowią obrzędy
związane z kolacją. Do trzeciej zaliczają
się prace i wróżby, dokonywane po
wieczerzy.
Najbardziej cieszyli się mieszkańcy tego domu,
do którego przyszedł jako pierwszy z rana
obcy, młody i zdrowy chłopiec. Taki przynosił z
sobą wszystkim nowy, zdrowy rok.
Poza tym, budził szczere zadowolenie każdy
mężczyzna, jeżeli wszedł na obejście kogoś
jako pierwszy gość.
Natomiast każda obca kobieta sprowadzała ze
sobą nieszczęście na ten dom, do którego
weszła jako pierwsza z obcych.
Oprócz tego usiłowano w dzień wigilijny
zachować zgodę w domu
(„słuchać się nawzajem, nie kłócić”) w tym
przekonaniu, „aby przez cały rok być w
porządku”.
Każdy jednak rozumiał, że właściwym motywem,
skłaniającym do wzajemnej życzliwości była
sprawa łamania się opłatkiem.
Nie można dziś ustalić, od jak dawna zaczęto
stosować w okolicy świąteczne choinki.
Wiadomo, że napływowa inteligencja
przygotowywała je od niepamiętnych czasów.
Rodzinny element miejski, który od dawna
stykał się z ową inteligencją, zwyczaj
urządzania choinek przejął dość wcześnie.
Istniały dwa rodzaje choinek:
• stojące
• wiszące
Pierwsze osadzono w drewnianych krzyżakach.
Umocowanie w ten sposób
stawiano wprost na ziemi,
naprzeciw drzwi. Gdy
choinka była zbyt niska,
wówczas umieszczali ją
domownicy na ławce,
albo nawet na stole.
Wiszące zaś drzewka pojawiały się w
ciasnych pomieszczeniach. Małego
chojaka wieszano za krygołek na sznurku
lub drucie u powały, na środku izby.
W sklepach w Rozwadowie łatwo było
nabyć ozdoby choinkowe. Toteż już
od dawna znano je na wsiach.
Wykonywano je także domowym
sposobem w II połowie Adwentu.
Składały się na nie:
• kolorowe łańcuchy z bibuły i ciętych
słomek,
• pajace z wydmuchanych jaj,
• papierowe koszyczki,
• aniołki i bajatnice z dokupywanymi w
sklepach główkami
itd.
Oprócz tego wieszano obowiązkowo na choinkach
jabłka, rzadko orzechy, ciastka własnego wypieku
oraz cukierki. Najczęściej kupowano cukierki na
deka (zwyczajne), które w domu zawijano w
kolorową bibułę.
Na rozwidleniu gałązek
przyczepiano świeczki.
Paliły się one zawsze
podczas kolacji.
Zgodnie z prastarą tradycją
wieczerza przedświąteczna
składać się musiała z 12 potraw.
Większość ludzi nie umie
dać odpowiedzi, która by
wyjaśniła dostatecznie ową liczbę dań.
Niektórzy tłumaczą, że na pamiątkę
dwunastu Apostołów. Lecz
w tej interpretacji
trudno dopatrzeć się jakiejś
głębszej analogii.
Pierwszą potrawę wigilijną stanowił zawsze bosz
(barszcz) czysty, niepodbity mlekiem ani podbitką,
gotowany z suszonymi grzybami. Tylko w Pławie
przekładano go na drugie miejsce po kapuście.
Tam bowiem kapusta stanowiła pewnego rodzaju
swoisty pokarm.
(Mawiano, że przed I wojną
nikt w Pławie nie poszedł
z rana do żniwa, jeżeli
wpierw nie zjadł kapusty).
Mieszczanie z ugotowanych w
barszczu grzybów robili uszka,
które spożywali z barszczem bez
ziemniaków.
Wiejskie gospodynie zostawiały
grzybki w barszczu, dlatego
na wsiach jedzono barszcz z
ziemniakami.
Drugim obowiązkowym pokarmem była kiszona
kapusta, gotowana z grochem, zasuta jagłami i
maszczona przesmażoną na tłuszczu cebulką.
Spożywano ją zawsze z żytnim chlebem.
W tym dniu za omastę służył dawniej jedynie
prawdziwy olej. Po I wojnie zaczęto
wprowadzać masło.
Dalsze pokarmy stanowiły różnego rodzaju kasze.
Krupy, czyli kasza jęczmienna była zawsze maszczona.
Inne gatunki mogły być maszczone, albo przyprawiano
je „z czymś”: np. kasza jaglana gotowana była w
Turbi z suszonymi gruszkami. W Rozwadowie
dodawano do niej suszonych śliwek. Także u
mieszczan na pośnik tatarczaną kaszę z sosem
grzybowym.
Następnie szły dania mączne. Do nich
należały: w kilku odmianach pierogi oraz
kluski. Poszczególne pierogi różniły
się między sobą nadzieniem.
Zazwyczaj nadziewano je
siekaną drobno kapustą oraz
suszonymi śliwkami. W
Brandwicy robiono także
pierogi z jabłek. Z innych
potraw mącznych można
wyliczyć racuchy, pieczone na
tłuszczu w Kępie i Dąbrowie.
Ostatnie dwie potrawy takie jak: kutia i ryby
nie stanowiły reguły. Mimo, że wieś
Pława leży nad Sanem, a więc o rybę było
łatwo, jednak nie weszła ona tam do
zwyczaju wigilijnego.
W tutejszej okolicy rozróżniano jeszcze przed 1900r
dwa stoły wigilijne. Jeden właściwy, na którym
leżała kolęda dla Pana Jezusa, drugi zaś służył do
spożycia wieczerzy. Ponieważ dwa stoły „prawdziwe”
rzadko znajdowały się
w tym samym domu,
stąd zadanie drugiego
spełniała najczęściej
ławka, a nawet
dzieżka (Jastkowice).
Stół wigilijny, przy
którym jedli wszyscy
pośnik był umieszczany
na środku rozścielonej na
ziemi słomy. Normalnie
bywał przykryty,
chociaż niekoniecznie.
Pod nakrycie kładziono
również siano.
Przed przystąpieniem do stołu
każdy musiał być wymyty i
przebrany. Czyniono to ze
względów praktycznych.
Formalnie bowiem od
pośniku zaczynały się
święta. W dodatku na
kolację schodzili się goście.
Zresztą po wieczerzy nie
było już czasu ani miejsca
na robienie jakichkolwiek
porządków. Z tej racji
odmawiano także przed
pośnikiem pacierz wieczorny,
aby go później nie zapomnieć.
Praktyki te utrzymują się jeszcze obecnie.
Znakiem, od którego zaczynało się dawniej
wieczerzę, było ukazanie się pierwszej
gwiazdy - jutrzenki na niebie.
Przed I pośnikiem następowało z reguły
łamanie się opłatkiem i życzenia. Wyjątek
w tym stanowi Pilchów, gdzie mieszkańcy
przenosili tę ceremonię na sam koniec
kolacji.
Prawo i obowiązek dzielenia się opłatkiem
posiadał wyłącznie gospodarz. On sam
wyciągał z „książeczki” tabliczkę opłatka
i rozpoczynał ceremonię łamania. Ojcowie
w Rzeczycy Długiej, zanim przystąpili z
opłatkiem do kogokolwiek, wpierw
żegnali się z nim. Pierwszą
osobą, z którą łamał
gospodarz opłatek,
była żona.
Bezpośrednio po życzeniach zasiadano do stołu.
Dawniej tylko starsi siedzieli podczas jedzenia,
dzieci stały lub klęczały na słomie. W Charzewicach
celowo nie pozwalano dzieciom
siadać: „lepiej będą rość”- mówiono.
W Jastkowicach (kiedy były w
użyciu dzieżki podczas wilii)
spożywający siedzieli na
słomie.
Dawniej znano cały szereg wróżb, związanych
z usadawianiem przy stole.
W Charzewicach dziewczęta uważały, by nie
siadać na rogu stołu, bo miejsce to wróży
staropanieństwo. Tutaj także każdy szukał
dla siebie pary przy stole. Kto pozostał
samotny, ten- rzekomo- miał nie doczekać
następnej Wigilii.
Uważano również na to, czy siedząc przy stole
(na którym paliła się świeca), rzucało się za
siebie cień.
W Jastkowicach siedzący podkładali pod siebie
żelazne przedmioty „aby być zdrowym jak
żelaźć”.
Inna grupa przesądów dotyczyła łyżek. Należy
podkreślić, że jeszcze w okresie
międzywojennym podczas jedzenia pośnika
posługiwano się na wsiach samymi łyżkami.
Kto już raz wziął do ręki łyżkę, ten przez cały
czas pośnika nie powinien puszczać jej od
siebie. Położenie łyżki na stole uchodziło za
zły znak: oznaczało śmierć w rodzinie
(Rzeczyca Dł.); „nie będzie urodzaju”
(Charzewice); „taki nie będzie trzymał łyżki
na drugi rok” (Turbia); „ będzie krzyż bolał”
(Brandwica, Kępa, Dąbrowa).
Do stołu zawsze podawała gospodyni lub
dorosła córka. Mężczyzna nigdy nie
usługiwał podczas jedzenia. W podziale
pracy uważano tę czynność za kobiecą.
Barszcz rozlewany był do osobnych naczyń.
Natomiast nietłuczone ziemniaki
wsypywano do jednej, obszernej donicy i
stawiano na środku stołu. Każdy ujmował w
lewą rękę ziemniaka i „zagryzał” nim
barszcz jak chlebem.
Kapustę jedzono zawsze z żytnim chlebem.
Dawniej mniemano, że pominięcie chleba w
dzień wigilijny byłoby grzechem. Kapustę
podawano w wspólnym naczyniu.
Dania,
jakie następowały
po kapuście można
jeść lub nie.
Dlatego pierogi stawiały
tutejsze gospodynie na stole
zawsze w jednej donicy dla wszystkich.
Po ukończeniu posiłku wychodził jeden z
domowników po wodę do studni. W
Rzeczycy Dł. oznajmiał taki innym, że
„idzie po wino”. W Pławie zaś mówiono,
że gdy się przyniesie wodę zaraz po
kolacji, to wtedy ona zamieni się w wino.
W czasie, gdy ktoś poszedł
do studni po wodę, inni zaczynali
śpiewać kolędy. Zazwyczaj
pierwszą kolędą była:
„Wśród nocnej ciszy”.
Śpiew kolęd przeciągał
się aż do pasterki.
Po prześpiewaniu kilku zwrotek młodzież
przystępowała do rzucania kóp za belki. Obrzęd
ten należał przed I wojną do najpospolitszych
zabaw pokolacyjnych w całej okolicy
Rozwadowa. Również zachowywali go
mieszczanie. Rzucanie kóp polegało na tym, że
chłopcy brali do ręki po jednej garści słomy i
ciskali do powały za belki. Część słomy wbijała
się w szpary między belkami i pułapem. Reszta
spadała. Liczba ździebeł, tkwiących za belkami
miała wskazywać gospodarzom, ile kóp zboża
będzie w nowym roku.
W innych miejscowościach wiązało drzewa z
reguły dwóch mężczyzn. Jeden niósł siekierę,
drugi słomę. Ludność w Brandwicy używała do
tego słomy, zdjętej z powały po kopach. Według
ich mniemania, ten gatunek słomy gwarantował
intensywne owocowanie drzew. Natomiast w
Rzeczycy Dł. ździebeł, tkwiących za belkami-jak
wiadomo- nie pozwalano wyjmować przed św.
Szczepanem. Stąd do obwiązywania drzew
używano owej słomy, która podczas rzucania
kóp odbiła się od powały i spadła na ziemię.
Równocześnie z wiązaniem drzew odbywało się
rozdzielanie kolędy wśród bydła. Gospodynie
przygotowywały kolędę w domu i szły z nią do
obory. Zazwyczaj kolędę stanowił kawałek
opłatka, wsunięty pomiędzy dwie cienkie skibki
chleba. W Rzeczycy Dł. dodawano jeszcze do
tego gałązkę ruty, „żeby krowy trzymały się
domu”. W Jastkowicach zaś podsuwano kolędę
zwierzętom w miskach. Stanowiła ją mieszanina
wszystkich pokarmów, pozostałych z wigilii.
Przygotowywano tyle naczyń, ile było sztuk
bydła.
Najpospolitszą wróżbą było liczenie dronek w płocie
na przemian: kawaler-wdowiec. Dziewczęta
rozpoczynały liczenie od słupka i kończyły na
następnym słupku. Turebscy chłopcy nieraz
naśladowali w
tym dziewczynki,
licząc kołki w
płocie:
„panna-wdowa”.
Oprócz tego dziewczęta uważały ten wieczór, z której
strony pies zaszczeka. Rzekomo z tej strony pochodzić
będzie przyszły mąż (Turbia, Charzewice). W tym też
celu panny w Kępie i Dąbrowie głośno hukały,
nasłuchując skąd wróci echo. Czasem znów biegły
dziewczęta do chlewa i uderzały w drzwi pięścią lub
tłucokiem. Odezwanie się świń w chlewie budziło w nich
nadzieję rychłego zamążpójścia. Poza tym młodzież
żeńska w Rzeczycy Dł. udawała się po pośniku do
drewutni, gdzie zbierała do podołka drzazgi. Po
przyniesieniu ich do izby przeliczano je. Jeżeli wypadło
do pary, wynik był pomyślny.
Chłopcy w czasie między kolacją i pasterką
płatali różne kawały sąsiadom. Zwyczaj
ten trwa od niepamiętnych czasów po
dzień dzisiejszy. Tylko w Pławie nie był
znany. Jak wspominają starzy, zdarzało
się nieraz, że chłopcy wyciągali sąsiadowi
cały wóz po kryjomu na kalenicę, albo
zdejmowali bramy i furtki i wynosili na
koniec wsi, że trudno byłe je później
znaleźć.
Na pasterkę ludzie ciągnęli gromadami,
zwłaszcza z bliższych miejscowości. Ze
wsi zasańskich spieszyła do kościoła
przeważnie tylko młodzież. W drodze
łączono się w grupy. Bogatsi nieśli z sobą
kaganki. Inni mieli pochodnie, moczone w
parafinie lub oleju.
Źródło: Wilhelm Gaj-Piotrowski,
Kultura społeczna ludu z okolic
Rozwadowa, Wrocław 1967
Prezentację wykonali uczniowie: Bernadetta
Mazur i Patryk Grzesik pod opieką Pani
mgr Anny Ryzak.